niedziela, 18 października 2015

Rozdział 1

Przeczytaj notkę pod rozdziałem!!!

_____________________________________

- Wróciłam!
Nie usłyszałam odpowiedzi, lecz doskonale wiedziałam, że ona jest w domu. Szczerze - już mnie to nie obchodziło. Przebrałam się w stare jeansy i koszulkę Green Day'a, porwałam z kuchni jabłko i wyszłam. Niosąc pod pachą deskorolkę weszłam na teren opuszczonych magazynów. Znajdując swoje ulubione miejsce zaczęłam jeździć w kółko. Skupiając się na wykonywaniu kolejnych trików odreagowywałam cały poranny cyrk w szkole. Po jaką cholerę robili tę szopkę?
Zatrzymałam się i z przyzwyczajenia sprawdziłam telefon, nie znajdując żadnych nowych wiadomości. Schowałam go do kieszeni wgryzając się w jabłko. Mimo, że Dawida nie było ponad 3 miesiące ciągle nie mogłam się odzwyczaić od tego. Usiadłam na niszczejącym murku i sprawdziłam godzinę. Dojadłam jabłko i wyszłam z magazynów.
Kierując się do domu wstąpiłam do sklepu. Wracając z paczką papierosów odpaliłam jednego. Oj nie byłbyś ze mnie dumny. Wyrzuciłam niedopałek na chodnik i otworzyłam drzwi do mieszkania. Zdziwił mnie głos wydobywający się z któregoś pokoju na górze. Na palcach doszłam do schodów i zaczęłam nasłuchiwać.
- ... ale nie dzisiaj...jakby się dowiedziała to...przecież wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszy Mireczku.
Tyle mi wystarczyło. Nienawidzę kurwy... Wybiegłam po schodach. Otworzyłam górną szafę i wyciągnęłam torbę. W ciągu 15 minut spakowałam swoje ubrania i inne rzeczy. Trzaskając głośno drzwiami poszłam do łazienki. Wrzucając byle jak kosmetyki przeklinałam swoją matkę najgorszymi ze znanych słów.
- Co ty robisz Lilianno? - Krew we mnie zawrzała.
- Nie widzisz czy tylko kurwa udajesz?
- Jak ty się do matki odzywasz! Pytam co robisz z tą torbą?!
- Wyprowadzam się!
- Chyba śnisz, nie pozwalam ci.
- Chyba cię popierdoliło już do reszty! Myślałaś, że się nie dowiem o twoim kolejnym kolesiu?! Nie będę mieszkać z tobą dłużej!
- Nigdzie nie jedziesz.
- A właśnie że jadę, czy ci się to kurwa podoba czy nie! - Podeszłam do drzwi od pokoju i kopniakiem otworzyłam je.
- Wracaj tu!
- W życiu!
Wzięłam z łóżka torbę z ubraniami i szybko zbiegłam po schodach. Matka już była na dole.
- Ciekawe kto cię będzie chciał, prz...
- Zamknij się z łaski swojej. Żegnam, upojnego życia z kolejnym idiotą.
Wyszłam głośno trzaskając drzwiami. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Będą dostatecznie daleko od "domu" usiadłam na ławce i wybrałam numer.
- Halo? Cześć wujku. Masz chwilę czasu?... Tak, to ważne. Czy mogłabym przyjechać do ciebie na kilka dni?...Tak, tym razem przegięła. Naprawdę? Dziękuję. Do zobaczenia.
Udając się w stronę bydgoskiego dworca mijałam wszystko,co kojarzyłam z dzieciństwem. Doskonale znane ulice, skróty, opuszczone miejsca... Zostawiałam to za sobą.



Every breath you take
I watch you slip away
You're slowly killing yourself
I won't give in!


Zajęłaś cały przedział tylko dla siebie, nie zniosłabyś teraz towarzystwa. Pociąg ruszył. Pociąg do nowego życia. Nowych wydarzeń. Nowych doświadczeń. Czy tego chciałaś czy nie. Słuchałaś swoich ulubionych piosenek, kolejny raz analizując znane na pamięć teksty. Czekałaś na coś nie wiedząc co to jest. Chciałaś tylko spokoju. Chciałaś zawsze więcej. T a k a właśnie byłaś, Lili.




Cicho wszedłem do domu. Nie chciałem budzić mamy, była dopiero 6. Przemknąłem do swojego pokoju po drodze zahaczając o kuchnię. Z kubkiem kawy usiadłem na niepościelonym łóżku. Wpatrywałem się w  n a s z e  zdjęcie. Było tak cudownie... Kierowany nagłą złością zerwałem fotografię ze ściany i z impetem wrzuciłem do kosza na śmieci. Zacząłem krążyć po pokoju, właściwie nie wiedząc dlaczego. Już spokojniejszy otworzyłem okno i wyszedłem na balkon. Oparłem się plecami o ścianę. Poranne promienie słońca przyjemnie ogrzewały moją skórę. Upiłem łyk kawy. Spoglądając na powoli budzące się Sydney przez moją głowę przebiegały tysiące myśli. Odeszła, jej strata. 
- Ashton! Ash, do licha!
Wstałem i zajrzałem do pokoju.
- Witaj mamo - uśmiechnąłem się do mamy.
- Znów się gdzieś włóczyłeś rano.
- Oj mamoo, daj spokój. Pomóc ci w czymś?
- Jakbyś mógł to byłoby miło. Tylko wejdź przez balkon, proszę - mrugnęła znacząco i wyszła.
Humor poprawił mi się. Kochałem swoją mamę, kocham i kochał będę. Nic tego nie zmieni. Przeskoczyłem przez okno, wziąłem pusty kubek i zszedłem do kuchni. Usiadłem przy stole i obserwowałem jak mama robi śniadanie. Zawsze przebiegało to dokładnie tak samo.
- Ash, mówię do ciebie od jakichś 5 minut.
- Coo? Sorry, zamyśliłem się.
- Jak tam sprawy z Jas? - Przed moim nosem wylądował talerz z kanapkami i kubek herbaty.
- Nic. To koniec. - Odpowiedziałem biorąc kęs kanapki. - Czy już mówiłem, że nikt nie robi lepszych kanapek?
- Nie zmieniaj tematu. Nie dasz jej szansy?
- Nie, niech spieprza.
- Ashton! - Jak zawsze mama wywraca oczyma kiedy tak mówię.
- To jest jej wina. Zresztą, już się z tym pogodziłem, koniec tematu. A teraz przepraszam, muszę iść na próbę, chłopaki czekają.
- O której wrócisz?
- Mamo!
- Co "mamo"?
- Jestem już duży, nie musisz mnie pilnować. - Zaśmiała się dźwięcznie.
- Dobra dobra, niech ci będzie. Idź już, bo się spóźnisz.
- Pa mamuś. - Dałem jej buziaka w policzek i wyszedłem.
Mimo, że była 8 rano, słońce ostro grzało. Droga do domu (a raczej garażu) Michaela minęła mi dość szybko. Na obrzeżach Sydney ruch był mniejszy niż w centrum, to dobre miejsce na próby. Podniosłem wzrok i jakieś 100 metrów przed sobą zauważyłem Luke'a. Wziąłem głęboki oddech i zawołałem.
- Hej! Panie Pingwin! Proszę nie płynąć pod prąd!
- Nie dało się po prostu powiedzieć "Cześć Luke", Ash?
- Nie. - Wyszczerzyłem się.
- I musiałeś drzeć się na całą ulicę?
- Tak.
Chwila ciszy i obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem. Podałem Hemmingsowi rękę i przybiliśmy po piątce.
- Jak myślisz, ile jeszcze to potrwa?
- Zależy. Chris już dość długo się nie odzywa, wiesz o co chodzi? - Lukey poprawił kolczyka w wardze i uśmiechnął się. - W sumie on tak zawsze, pewnie coś szykuje.
- Aż się boję c... Michaelu Gordonie Clifford, czy do reszty cię pojebało?!
Dom Michaela z zewnątrz okalały różowe serpentyny a sam lokator stał do połowy rozebrany w oknie i śpiewał.
- No co, ja się tu rozwijam a ty krytykujesz! - Oburzony Mikey szybko założył koszulkę i przywitał się z nami. - Mama miała wczoraj urodziny, a to - wskazał na kawałki wstążek - to pomysł babci.
- Taa, to wiele wyjaśnia. - Razem z Luke'iem znaliśmy panią Clifford, od razu widać było, że to jej robota.
- Cal już jest?
- Nawet nie wiem. Byłem w szale tworzenia a ty Ashton brutalnie mi to przerwałeś. - Strzelił udawanego focha ale kącikiem ust przemknął mu uśmiech.
- Dobra, chodźcie, nie będziemy tu stać cały dzień.
Przeszliśmy do garażu. Lubiłem to miejsce - gitary wisiały na ścianie, w kącie stała stara kanapa a przed nią telewizor ustawiony na podeście z pudełek po pizzy. Typowi my.
Usiadłem za perkusją i dla rozruszania zagrałem American Idiot Green Daya. Luke siedział na kanapie z telefonem w ręce a Michael gdzieś zniknął. Rozciągnąłem się nieco i podszedłem do okna. To co zobaczyłem wkurzyło mnie. Calum stał razem z Jas. Już odchodził kiedy dziewczyna szybko odwróciła się i przytuliła go. Zacisnąłem pięści i usiadłem za perkusją. No już kurwa lepszego momentu sobie wybrać nie mogła...
- Hej chłopaki! - Niczego nieświadomy Calum wszedł. - Gdzie Mikey?
- Poszedł po coś, za chwilę powinien...
- BANANY! - Wrzaski Michaela były coraz głośniejsze. - Banany!
- Robimy tą próbę czy nie? - Zapytałem z irytacją w głosie.
Zapadła niezręczna cisza. Pierwszy wstał Luke, wziął gitarę do ręki, zaczęliśmy. Całą swoją wściekłość przelewałem na perkusję, z pasją uderzając w kolejne bębny. Hemmings co kilka minut posyłał mi zdziwione spojrzenia. Miałem je głęboko w dupie, teraz liczyła się tylko gra. Zamknąłem oczy i nie usłyszałem kolejnego dźwięku. Przerwałem grę.
- Co do chuja... No zajebiście.
- Ash co ty wyrabiasz? - Hemmo jeszcze bardziej się zdziwił.
- Rozwaliłem membranę. Pierwszy raz w życiu, czaisz?
- Trudno, dziś już nie zagramy.
Chłopaki odwiesili gitary i rozsiedli się. Powoli wstałem i obracając w palcach pałeczkę zacząłem chodzić po garażu.
- Ashton!
- Zamyśliłem się. O co chodzi? - Nadal byłem zły.
- Zamawiamy pizzę?
- Dzięki, ale nie. Muszę już iść. - Ciągle czułem badawczy wzrok Luke'a na sobie. - Na razie.
Przybiłem im piątki i wyszedłem. Założyłem okulary, poprawiłem spadające włosy i włączając playlistę na telefonie skierowałem się nad jezioro. Coraz więcej czasu tam spędzałem. Jednak w połowie drogi zmieniłem zdanie. Skręciłem w stronę domu, zahaczając po drodze o sklep. Z paczką fajek i wódką w ręce przeskoczyłem przez żywopłot i wszedłem oknem (zawsze zapominam kluczy). Mamy nie było, zdenerwowałaby się widząc co robię. Usiadłem pod ścianą swojego pokoju i pociągnąłem solidny łyk trunku. Przyjemnie zaszumiało mi w głowie. Odpaliłem papierosa i obserwowałem kolejne mgiełki dymu. Czułem się wolny, wreszcie prawdziwie  w o l  n y .


Well nobody cares 
Well nobody cares 
Does anyone care if nobody cares? 




Podobno cię to nie ruszało. Podobno. Nie oszukałeś serca. Kolejny raz zapijając emocje już nie wiesz kim się stałeś. Czy to w ogóle miało kiedykolwiek sens? Siedziałeś sam, znowu sam, we mgle z papierosowego dymu, obok kałuży wódki. Miliony myśli w twojej głowie nigdy nie ustawały. Zagubiony w samym sobie...  T a k i  właśnie byłeś, Ash.



________________________
Mimo braku komentarzy postanowiłam dodać rozdział 1, lecz było to ostatnie tego typu ustępstwo - prolog był wyświetlany tyle razy, że dwa komentarze powinny pojawić się już pierwszego dnia...
Rozdział 1 za Wami. Jak wrażenia? Co sądzicie o bohaterach?
Następny rozdział za 2 tygodnie, oczywiście jeśli będą przynajmniej 2 komentarze. 




5 komentarzy:

  1. Przysięgam na Boga, że skomentowałam prolog. Ugh. No nic, napiszę komentarz jeszcze raz, muszę pomyśleć nad nowym internetem.-,-
    A teraz to co zawsze, gdy widzę FF o Ashtonie, albo cokolwiek z nim związane:

    ASHTONASHTONASHTONASHTONASHASHASH<3<3<3<3

    A teraz tak bardziej sensownie może..

    ____
    Cudowny rozdział, za równo z perspektywy Liliany jak i Ashtona. Zdanie "taki właśnie byłeś, Ash" utkwi w mojej głowie na zawsze. ♥
    Jestem już absolutnie cała Twoja, kocham ten FF, kocham Ciebie.
    Niestety znam uczucie, które przeżywa Ashton. Udajesz, że Cię nic nie rusza, a jednak..
    Mikey, hahahhahahhahahahahah, gościu, rozwaliłeś mnie :D
    Wszyscy są tutaj tacy idealni, tacy.. ludzcy. Prawdziwi.
    Nie mogę się doczekać tego "za dwa tygodnie".
    Jestem ciekawa pierwszego spotkania Liliany i Ashtona. Czy od razu się polubią, czy może po pewnym czasie..
    I nie mogę nie wspomnieć o tle. "Not all angels have wings" - kocham, kocham, kocham. ♥
    Pozdrawiam, ja też piszę o Ash'u ♥
    itisnotourloveaiff.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny, zaciekawiłaś mnie i te słowa - Taki właśnie byłeś Ash ... Niesamowite XD No i również chcę wspomnieć o tle, które bardzo mi się podoba. Przepraszam, że nie skomentowałam prologu i wybacz, ale raczej również nie będę komentować rozdziałów następnych, chociaż się postaram.
    Wiem, że brak komentarzy to też trochę brak motywacji, ale postaraj się zrozumieć chociaż trochę swoich czytelników ;-)
    Czekam na następny rozdział...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę doczekać się, aż bardziej poznam bohaterów. Opisujesz wszystkie emocje bardzo ciekawie i dokładnie.
    Czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń