piątek, 13 listopada 2015

Rozdział 2

Nagły, donośny pisk hamulców obudził mnie. Przez przesłonięte okno przedziału delikatnie przebijało się światło. Wstałam z niezbyt wygodnego siedzenia i przeciągnęłam się. Pozbierałam swoje torby, gitarę i wyszłam z pociągu. Łódzki dworzec nie zmienił się zbytnio od mojej ostatniej wizyty. Zakładając okulary, wybrałam numer do wujka Michała.
- Cześć, mam nadzieję, że cię nie obudziłam? Jestem w Łodzi. Nie no, dam sobie radę przecież. Ale... Skoro nalegasz, niech będzie. Dobrze, czekam.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Wujek zawsze musiał postawić na swoim, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Usiadłam na murku i wyjęłam gitarę. Miałam z nią bardzo wiele dobrych wspomnień. Była ze mną od 9 roku życia, jako podarek od taty. Z czułością pogładziłam gryf i zaczęłam grać. Gra to jeden ze skuteczniejszych sposobów na spędzanie czasu, wyładowanie emocji i najlepsze hobby, jakie tylko mogłam sobie wymarzyć. Co prawda wolałam perkusję, ale gitarze również nic nie brakowało.
Przymknęłam oczy, przypominając sobie kolejne takty 21 Guns. W mojej głowie od razu pojawił się obraz kruczoczarnej grzywki Billie Joe, nieco podmalowanych oczu, które zawsze wywoływały uśmiech na mojej twarzy, przewieszonej przez ramię czarnej gitary, jego palców, tak zwinnie sunących po kolejnych progach...
Kochałam to uczucie. Skończyłam grać, jeszcze chwilę rozkoszując się ostatnimi dźwiękami. Otworzyłam oczy, lecz szybko przymknęłam je ponownie, oślepiona słonecznym blaskiem. Nie zauważyłam kiedy z twarzy opadły mi okulary.
- To chyba twoje. - Przede mną stała mała blondyneczka, trzymając zagubiony przedmiot. - Fajnie grałaś. I w ogólne ładna jesteś.
Nigdy nie lubiłam małych dzieci, ale ta dziewczynka miała w sobie coś wyjątkowego.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się szczerze, pierwszy raz od wyjazdu. - Jak się nazywasz?
- Milena, ale mamusia zawsze mówi Mili. - W jej niebieskich oczach zabłysnęła iskierka bezgranicznej miłości. Cień przemknął po mojej twarzy. - A ty?
- Lilianna, ale wolę Lili. Więc mówisz, że podobała ci się moja gra?
- Bardzo. Chciałabym się nauczyć grać na czymś ale mamusia mówi, że nie mamy na to pieniędzy i potem robi się strasznie smutna. - Oczy małej przygasły. Wzruszyło mnie to. - Szkoda.
- Co powiesz na gitarę?
- Taak!
- To trzymaj. - Wsadziłam instrument do pokrowca i wręczyłam Mili.
- Kocham cię! Mamusiu! - Dziewczynka podbiegła do wysokiej, szczupłej kobiety, niewiele starszej ode mnie. Kobieta popatrzyła na nią ze zdziwieniem, przytuliła i rzuciła mi pytające spojrzenie. Uśmiechnęłam się ciepło - w muzyce najważniejsza jest pasja. Widziałam, że chciała coś powiedzieć, lecz w tym momencie za moimi plecami zabrzmiał klakson. Gwałtownie odwróciłam się i stanęłam oko w oko z wujkiem Michałem.
- No no, Lil, aleś ty wyrosła!
- Cześć wujku.
- Cicho tam. I nie postarzaj mnie... Bo chyba jeszcze nie wyglądam tak źle, co? Mów mi Michał. Jedziemy?
- Tak.
Wsiadłam do samochodu, odwróciłam głowę i ostatni raz pomachałam zdziwionej kobiecie.
- To ktoś znajomy? - Podskoczyłam na siedzeniu, słysząc za sobą nieco znajomy, ale tak różny głos.
- M... Wujek Mariusz?
- W rzeczy samej. - Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam ręce za zagłówek, sięgając do włosów siatkarza.
- Dlaczego Michał nic mi nie powiedział?
- Sama go zapytaj.
- Helloł! Ja tu jestem! - Oburzony przyjmujący spojrzał na naszą dwójkę z rozbawieniem w oczach.
- Winiar, skup się na drodze a nie jakieś pretensje do nas. - Atakujący puścił mi oczko.
W takiej wesołej atmosferze minęła cała droga do Bełchatowa. Słowem wyjaśnienia - tak, Michał Winiarski to brat mojego ojca, dlatego z siatkówką byłam zawsze na bieżąco.
- No dobrze młoda, skoro jesteśmy to powiedz co cię tu sprowadza. - Wujek zwykle szybko przechodził do sprawy, nie inaczej było tym razem.
- Dagi nie ma? Nie chcę jej martwić. - Usiadłam na jednej z puf w przestronnej, białej kuchni.
- Nie ma, opowiadaj. Podobno znów coś nawywijała? - Siatkarz usiadł naprzeciw mnie, wcześniej wręczając kubek herbaty.
- Tsaa, kolejnego lowelasa się jej zachciało. - Przerwałam na głębszy oddech. - Nie zniosłabym tego już dłużej, zresztą mam osiemnastkę, mogę sama decydować. Wiesz, że ona dopóki nie miałam urodzin wszystko to robiła za moją kasę?
- Powiedziałbym coś, ale nie demorali..
- Po prostu kurwa.
- Lil! - Michał uśmiechnął się pod nosem. Bezpośredniość miałam po ojcu, z dwójki braci to siatkarzy zawsze był bardziej opanowany.
- No co, taka prawda. - Upiłam solidny łyk herbaty.
- Więc co zamierzasz?
- Na razie przeprowadzam się do ojca, później zobaczę. Masz do niego numer? Kiedy się z nim widziałeś?
- Masz doskonałe wyczucie czasu. Dzisiaj przylatuje do Polski. - Spojrzał na zegar za moimi plecami. - Właśnie powinien wylatywać.
Wstałam i odtańczyłam taniec radości. Ten dzień stawał się coraz lepszy.
- Umiejętności taneczne są u nas rodzinne, co?
- No ba. - Przybiliśmy po piątce, śmiejąc się głośno. - To co, robimy jakieś jedzenie? Daga się ucieszy, mały też. Opowiadaj co u was, tak długo mnie tu nie było...
Wspólnymi siłami ugotowaliśmy obiad, świetnie się bawiliśmy. Nie pamiętałam, kiedy ostatnim razem byłam taka wyluzowana i spokojna. Nim spostrzegliśmy wybiła 13.
- Krzysiek powinien być już w Łodzi. Zadzwonisz do niego czy ja mam to zrobić? - Michał spojrzał wyczekująco.
- Zadzwoń, chcę mu sprawić niespodziankę.
Siedziałam jak na szpilkach, nie mogąc się na niczym skupić. Pierwszy raz od 5 lat zobaczę własnego ojca. Przyjmujący chyba widział moje zdenerwowanie.
- Nie przejmuj się tak, będzie dobrze. Jesteś Winiarska, kto ma dać radę jak nie ty? - Szturchnął mnie w żebra.
- Auu. To bolało.
- Wujek Michał przytuli i przestanie. - Kolejny raz tego dnia wybuchnęliśmy śmiechem, przerwanym przez dźwięk dzwoniącego telefonu. Spojrzałam pytająco a siatkarz pokiwał twierdząco głową.
- Masz 5 minut na ogarnięcie się, wiesz pudry i te sprawy.
- No chyba ty, ja jestem ogarnięta. A tobie to już bardziej mąka ziemniaczana by się przydała, co? - Nie wierzę, że to powiedziałam.
- Oj tam, cicho. O, jest.
Schowałam się w salonie, usiadłam na dużym fotelu, tyłem do wejścia. I czekałam, widząc szansę na lepsze.


Bite your tongue
Don't make a scene dear
Everybody's been here
At least once before
But we've been here more


Przygryzałaś wargę. Zawsze to robiłaś, kiedy się denerwowałaś. Z przyzwyczajenia zaczęłaś rozciągać palce jak do gry, słysząc na podwórku tak utęskniony głos. Nabrałaś głęboko powietrza, wypuściłaś gwałtownie oddech. 'Teraz albo nigdy'. Taka właśnie byłaś, Lil.



Głośny stuk rozrywał moją głowę. Powoli otworzyłem jedno oko, przymykając je szybko z powrotem. Próbowałem bezskutecznie wstać. Zsuwając się już któryś raz po ścianie, dotarło do mnie. Znów to zrobiłem. No kurwa znowu... Jestem gównem. 
Kolejny huk dobywający się zza okna przykuł moją uwagę. Przeczołgałem się do przeciwległej ściany i przekręciłem zatrzask. Po chwili, która wydała się wiecznością, ujrzałem rozmazaną twarz Luke'a.
- Stary co tu się do cholery jasnej dzieje? Przecież obiecałeś...
- Nooi.. kurw... Oso ci chodzi? - Zawsze to kończyło się tak samo: Hemmings ratował mi dupę a ja obiecywałem, że się ogarnę. Dobre sobie...
- Dość tego. - Blondyn gwałtownie wstał, wziął resztę butelek i na moich oczach wszystko wylał. Jest wkurwiony...Ups. - Później porozmawiamy. Teraz idziesz pod prysznic i do spania. Lepiej módl się, żeby twoja mama była później niż zwykle.
Z wkurzonym Luke'iem się nie walczy, więc wykonałem jego polecenia. Przebrany w jakieś czyste ciuchy położyłem się. Na granicy świadomości słyszałem jeszcze słowa:
- Ash, ty się chyba nigdy nie zmienisz...
Kiedy ponownie się obudziłem za oknem ujrzałem zachodzące słońce. Naprzeciw łóżka, z gitarą w ręku siedział Hemmings, grając coś i cicho pogwizdując.
- Ile..
- Serio nie pamiętasz czy robisz ze mnie debila? - Z jego oczu aż cisnęły się gromy.
- Nie pamiętam. - Schyliłem głowę. Nie tak to miało wyglądać.
- 5. Stary, nie powtórzę tego już więcej. Zlanie się w trupa z byle powodu jest totalną głupotą. I uwierz, że...
- Czy to ciebie zdradziła dziewczyna? Nie. Więc kurwa nie mądrz się, panie...
- Ashton! Na świecie są miliony lepszych dziewczyn. Zepnij się i ogarnij. Jeszcze jedna sprawa... Dlaczego tak wyjechałeś na Cala i Mike'a?
- Widziałem ją wcześniej z Calem przed garażem u Mike'a, no i tak wyszło...
- Dobra, nie ważne. Trzeba dopracować ostatnie szczegóły na album, ale we 3 tego nie zrobimy. Rozumiesz?
- Taa. - Czułem się jak skarcone dziecko.
- Myślę, że Chris niedługo złoży nam wizytę, do premiery 2 tygodnie przecież.
- Też tak myślę. Dzięki Luke. Tylko...
- Nic im nie powiem. Ale kiedyś to ty będziesz musiał to zrobić. - Wyszedł przez okno i tyle go było widać. Wstałem, rozciągnąłem się i poszedłem do kuchni. Wszystko było poukładane i czyste, widocznie jak spałem gitarzysta trochę posprzątał. Dzięki bogu.
- Hej, jestem już. Trochę się zasiedziałam u koleżanki. Coś ty taki blady? Siadaj.
Posłusznie usiadłem, dzisiaj już na nic nie miałem siły.
- Co cię gryzie? Ash, nie jestem ślepa.
- Nic...
- Jutro porozmawiamy, dzisiaj chyba nie masz nastroju.
- Przepraszam mamo. Za wszystko. - Odwróciłem się na pięcie i wróciłem do pokoju.
Z czeluści szuflady wygrzebałem nieco podniszczony zeszyt. Usiadłem na łóżku z długopisem w ręku. Pisałem piosenki, ale nikt o tym nie wiedział. To był swoisty rodzaj pamiętnika. Słowa same spływały mi na papier. Około 23 skończyłem. Czułem się pusty. Całkowicie wyprany z jakichkolwiek emocji. Widocznie tak mi było dane...



Your head will collapse
But theres nothing in it
And you'll ask yourself
Where is my mind?



Dziecko. Całkowite dziecko. Właśnie byłeś kilka centymetrów nad dnem. I choć chciałeś, nie potrafiłeś nic z tym zrobić. Wyłączyłeś emocje. Tylko po co, skoro sam je obudzisz? Taki właśnie byłeś, Ash.


_________________________
Witajcie! Wróciłam po nieco dłuższym czasie, niestety ostatnie okoliczności były niesprzyjające. Cieszę się bardzo, że ktoś to w ogóle czyta, komentuje itd. Dziękuję Wam :)
Co sądzicie o postaciach po tym rozdziale? 3 komentarze = następny rozdział.
Do zobaczenia!


niedziela, 18 października 2015

Rozdział 1

Przeczytaj notkę pod rozdziałem!!!

_____________________________________

- Wróciłam!
Nie usłyszałam odpowiedzi, lecz doskonale wiedziałam, że ona jest w domu. Szczerze - już mnie to nie obchodziło. Przebrałam się w stare jeansy i koszulkę Green Day'a, porwałam z kuchni jabłko i wyszłam. Niosąc pod pachą deskorolkę weszłam na teren opuszczonych magazynów. Znajdując swoje ulubione miejsce zaczęłam jeździć w kółko. Skupiając się na wykonywaniu kolejnych trików odreagowywałam cały poranny cyrk w szkole. Po jaką cholerę robili tę szopkę?
Zatrzymałam się i z przyzwyczajenia sprawdziłam telefon, nie znajdując żadnych nowych wiadomości. Schowałam go do kieszeni wgryzając się w jabłko. Mimo, że Dawida nie było ponad 3 miesiące ciągle nie mogłam się odzwyczaić od tego. Usiadłam na niszczejącym murku i sprawdziłam godzinę. Dojadłam jabłko i wyszłam z magazynów.
Kierując się do domu wstąpiłam do sklepu. Wracając z paczką papierosów odpaliłam jednego. Oj nie byłbyś ze mnie dumny. Wyrzuciłam niedopałek na chodnik i otworzyłam drzwi do mieszkania. Zdziwił mnie głos wydobywający się z któregoś pokoju na górze. Na palcach doszłam do schodów i zaczęłam nasłuchiwać.
- ... ale nie dzisiaj...jakby się dowiedziała to...przecież wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszy Mireczku.
Tyle mi wystarczyło. Nienawidzę kurwy... Wybiegłam po schodach. Otworzyłam górną szafę i wyciągnęłam torbę. W ciągu 15 minut spakowałam swoje ubrania i inne rzeczy. Trzaskając głośno drzwiami poszłam do łazienki. Wrzucając byle jak kosmetyki przeklinałam swoją matkę najgorszymi ze znanych słów.
- Co ty robisz Lilianno? - Krew we mnie zawrzała.
- Nie widzisz czy tylko kurwa udajesz?
- Jak ty się do matki odzywasz! Pytam co robisz z tą torbą?!
- Wyprowadzam się!
- Chyba śnisz, nie pozwalam ci.
- Chyba cię popierdoliło już do reszty! Myślałaś, że się nie dowiem o twoim kolejnym kolesiu?! Nie będę mieszkać z tobą dłużej!
- Nigdzie nie jedziesz.
- A właśnie że jadę, czy ci się to kurwa podoba czy nie! - Podeszłam do drzwi od pokoju i kopniakiem otworzyłam je.
- Wracaj tu!
- W życiu!
Wzięłam z łóżka torbę z ubraniami i szybko zbiegłam po schodach. Matka już była na dole.
- Ciekawe kto cię będzie chciał, prz...
- Zamknij się z łaski swojej. Żegnam, upojnego życia z kolejnym idiotą.
Wyszłam głośno trzaskając drzwiami. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Będą dostatecznie daleko od "domu" usiadłam na ławce i wybrałam numer.
- Halo? Cześć wujku. Masz chwilę czasu?... Tak, to ważne. Czy mogłabym przyjechać do ciebie na kilka dni?...Tak, tym razem przegięła. Naprawdę? Dziękuję. Do zobaczenia.
Udając się w stronę bydgoskiego dworca mijałam wszystko,co kojarzyłam z dzieciństwem. Doskonale znane ulice, skróty, opuszczone miejsca... Zostawiałam to za sobą.



Every breath you take
I watch you slip away
You're slowly killing yourself
I won't give in!


Zajęłaś cały przedział tylko dla siebie, nie zniosłabyś teraz towarzystwa. Pociąg ruszył. Pociąg do nowego życia. Nowych wydarzeń. Nowych doświadczeń. Czy tego chciałaś czy nie. Słuchałaś swoich ulubionych piosenek, kolejny raz analizując znane na pamięć teksty. Czekałaś na coś nie wiedząc co to jest. Chciałaś tylko spokoju. Chciałaś zawsze więcej. T a k a właśnie byłaś, Lili.




Cicho wszedłem do domu. Nie chciałem budzić mamy, była dopiero 6. Przemknąłem do swojego pokoju po drodze zahaczając o kuchnię. Z kubkiem kawy usiadłem na niepościelonym łóżku. Wpatrywałem się w  n a s z e  zdjęcie. Było tak cudownie... Kierowany nagłą złością zerwałem fotografię ze ściany i z impetem wrzuciłem do kosza na śmieci. Zacząłem krążyć po pokoju, właściwie nie wiedząc dlaczego. Już spokojniejszy otworzyłem okno i wyszedłem na balkon. Oparłem się plecami o ścianę. Poranne promienie słońca przyjemnie ogrzewały moją skórę. Upiłem łyk kawy. Spoglądając na powoli budzące się Sydney przez moją głowę przebiegały tysiące myśli. Odeszła, jej strata. 
- Ashton! Ash, do licha!
Wstałem i zajrzałem do pokoju.
- Witaj mamo - uśmiechnąłem się do mamy.
- Znów się gdzieś włóczyłeś rano.
- Oj mamoo, daj spokój. Pomóc ci w czymś?
- Jakbyś mógł to byłoby miło. Tylko wejdź przez balkon, proszę - mrugnęła znacząco i wyszła.
Humor poprawił mi się. Kochałem swoją mamę, kocham i kochał będę. Nic tego nie zmieni. Przeskoczyłem przez okno, wziąłem pusty kubek i zszedłem do kuchni. Usiadłem przy stole i obserwowałem jak mama robi śniadanie. Zawsze przebiegało to dokładnie tak samo.
- Ash, mówię do ciebie od jakichś 5 minut.
- Coo? Sorry, zamyśliłem się.
- Jak tam sprawy z Jas? - Przed moim nosem wylądował talerz z kanapkami i kubek herbaty.
- Nic. To koniec. - Odpowiedziałem biorąc kęs kanapki. - Czy już mówiłem, że nikt nie robi lepszych kanapek?
- Nie zmieniaj tematu. Nie dasz jej szansy?
- Nie, niech spieprza.
- Ashton! - Jak zawsze mama wywraca oczyma kiedy tak mówię.
- To jest jej wina. Zresztą, już się z tym pogodziłem, koniec tematu. A teraz przepraszam, muszę iść na próbę, chłopaki czekają.
- O której wrócisz?
- Mamo!
- Co "mamo"?
- Jestem już duży, nie musisz mnie pilnować. - Zaśmiała się dźwięcznie.
- Dobra dobra, niech ci będzie. Idź już, bo się spóźnisz.
- Pa mamuś. - Dałem jej buziaka w policzek i wyszedłem.
Mimo, że była 8 rano, słońce ostro grzało. Droga do domu (a raczej garażu) Michaela minęła mi dość szybko. Na obrzeżach Sydney ruch był mniejszy niż w centrum, to dobre miejsce na próby. Podniosłem wzrok i jakieś 100 metrów przed sobą zauważyłem Luke'a. Wziąłem głęboki oddech i zawołałem.
- Hej! Panie Pingwin! Proszę nie płynąć pod prąd!
- Nie dało się po prostu powiedzieć "Cześć Luke", Ash?
- Nie. - Wyszczerzyłem się.
- I musiałeś drzeć się na całą ulicę?
- Tak.
Chwila ciszy i obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem. Podałem Hemmingsowi rękę i przybiliśmy po piątce.
- Jak myślisz, ile jeszcze to potrwa?
- Zależy. Chris już dość długo się nie odzywa, wiesz o co chodzi? - Lukey poprawił kolczyka w wardze i uśmiechnął się. - W sumie on tak zawsze, pewnie coś szykuje.
- Aż się boję c... Michaelu Gordonie Clifford, czy do reszty cię pojebało?!
Dom Michaela z zewnątrz okalały różowe serpentyny a sam lokator stał do połowy rozebrany w oknie i śpiewał.
- No co, ja się tu rozwijam a ty krytykujesz! - Oburzony Mikey szybko założył koszulkę i przywitał się z nami. - Mama miała wczoraj urodziny, a to - wskazał na kawałki wstążek - to pomysł babci.
- Taa, to wiele wyjaśnia. - Razem z Luke'iem znaliśmy panią Clifford, od razu widać było, że to jej robota.
- Cal już jest?
- Nawet nie wiem. Byłem w szale tworzenia a ty Ashton brutalnie mi to przerwałeś. - Strzelił udawanego focha ale kącikiem ust przemknął mu uśmiech.
- Dobra, chodźcie, nie będziemy tu stać cały dzień.
Przeszliśmy do garażu. Lubiłem to miejsce - gitary wisiały na ścianie, w kącie stała stara kanapa a przed nią telewizor ustawiony na podeście z pudełek po pizzy. Typowi my.
Usiadłem za perkusją i dla rozruszania zagrałem American Idiot Green Daya. Luke siedział na kanapie z telefonem w ręce a Michael gdzieś zniknął. Rozciągnąłem się nieco i podszedłem do okna. To co zobaczyłem wkurzyło mnie. Calum stał razem z Jas. Już odchodził kiedy dziewczyna szybko odwróciła się i przytuliła go. Zacisnąłem pięści i usiadłem za perkusją. No już kurwa lepszego momentu sobie wybrać nie mogła...
- Hej chłopaki! - Niczego nieświadomy Calum wszedł. - Gdzie Mikey?
- Poszedł po coś, za chwilę powinien...
- BANANY! - Wrzaski Michaela były coraz głośniejsze. - Banany!
- Robimy tą próbę czy nie? - Zapytałem z irytacją w głosie.
Zapadła niezręczna cisza. Pierwszy wstał Luke, wziął gitarę do ręki, zaczęliśmy. Całą swoją wściekłość przelewałem na perkusję, z pasją uderzając w kolejne bębny. Hemmings co kilka minut posyłał mi zdziwione spojrzenia. Miałem je głęboko w dupie, teraz liczyła się tylko gra. Zamknąłem oczy i nie usłyszałem kolejnego dźwięku. Przerwałem grę.
- Co do chuja... No zajebiście.
- Ash co ty wyrabiasz? - Hemmo jeszcze bardziej się zdziwił.
- Rozwaliłem membranę. Pierwszy raz w życiu, czaisz?
- Trudno, dziś już nie zagramy.
Chłopaki odwiesili gitary i rozsiedli się. Powoli wstałem i obracając w palcach pałeczkę zacząłem chodzić po garażu.
- Ashton!
- Zamyśliłem się. O co chodzi? - Nadal byłem zły.
- Zamawiamy pizzę?
- Dzięki, ale nie. Muszę już iść. - Ciągle czułem badawczy wzrok Luke'a na sobie. - Na razie.
Przybiłem im piątki i wyszedłem. Założyłem okulary, poprawiłem spadające włosy i włączając playlistę na telefonie skierowałem się nad jezioro. Coraz więcej czasu tam spędzałem. Jednak w połowie drogi zmieniłem zdanie. Skręciłem w stronę domu, zahaczając po drodze o sklep. Z paczką fajek i wódką w ręce przeskoczyłem przez żywopłot i wszedłem oknem (zawsze zapominam kluczy). Mamy nie było, zdenerwowałaby się widząc co robię. Usiadłem pod ścianą swojego pokoju i pociągnąłem solidny łyk trunku. Przyjemnie zaszumiało mi w głowie. Odpaliłem papierosa i obserwowałem kolejne mgiełki dymu. Czułem się wolny, wreszcie prawdziwie  w o l  n y .


Well nobody cares 
Well nobody cares 
Does anyone care if nobody cares? 




Podobno cię to nie ruszało. Podobno. Nie oszukałeś serca. Kolejny raz zapijając emocje już nie wiesz kim się stałeś. Czy to w ogóle miało kiedykolwiek sens? Siedziałeś sam, znowu sam, we mgle z papierosowego dymu, obok kałuży wódki. Miliony myśli w twojej głowie nigdy nie ustawały. Zagubiony w samym sobie...  T a k i  właśnie byłeś, Ash.



________________________
Mimo braku komentarzy postanowiłam dodać rozdział 1, lecz było to ostatnie tego typu ustępstwo - prolog był wyświetlany tyle razy, że dwa komentarze powinny pojawić się już pierwszego dnia...
Rozdział 1 za Wami. Jak wrażenia? Co sądzicie o bohaterach?
Następny rozdział za 2 tygodnie, oczywiście jeśli będą przynajmniej 2 komentarze. 




piątek, 2 października 2015

Prolog

- Lilianna Klara Antonina Winiarska! Wielkie brawa!
Wstałaś. Idąc przez aulę pełną dwulicowych mord, zebranych na czas tej szopki, zastanawiałaś się po co to wszystko. Tylko jedna osoba rozpoznałaby sztuczny uśmiech goszczący na Twojej twarzy podczas wręczania wyników maturalnych. Schodząc ze sceny, zmęłłaś w ustach ciche "kurwa" i udałaś się w stronę szatni, nie zważając na dyrektorską przemowę. Szybko zdjęłaś szpilki, podnoszące tylko poziom Twojej irytacji, i ubrałaś wysłużone, czarne trampki. Zakładając okulary przeciwsłoneczne wyszłaś na zawsze z trzyletniego więzienia, jakim było dla Ciebie liceum. Zostawiłaś je już za sobą...
Taka właśnie byłaś, Lilianno Winiarska.


Szedłeś niespiesznie wzdłuż jednej z rzadziej uczęszczanych uliczek Sydney. Wschodzące słońce oświetlało Twoją lokowaną czuprynę, jak zawsze obwiązaną bandaną. Pociągając łyk kawy z trzymanego w prawej ręce kubka, kopnąłeś kamień przed sobą. Melancholijny nastrój wciąż Cię nie opuszczał. Usiadłeś nad brzegiem sadzawki i ze złością cisnąłeś kamień w jej środek. Bezsilnie wpatrując się w niebo nad głową, myślałeś o ostatnich zdarzeniach. Wypaliłeś jednego papierosa, potem cztery kolejne. Gwałtownie wstałeś, ze stanowczą miną wracając. Uśmiechając się cynicznie, z łoskotem wyrzuciłeś kubek po niedopitej kawie, krzycząc "Żegnaj!", i szybko ruszyłeś, zostawiając za sobą obłoki kurzu...
Taki właśnie byłeś, Ashtonie Irwin.


___________________________
Taak, przyjemnie jest wrócić do blogowego świata :)
Witam wszystkich bardzo serdecznie. Prolog jak to prolog, dość krótki, acz treściwy ;)
Jeśli spodobało Ci się, zostaw po sobie komentarz - nawet zwykłą buźkę (aby pojawił się kolejny rozdział proszę o przynajmniej 2 komentarze) .
Do następnego ;)

Zaczynamy!

Witajcie!

 Trochę mnie tu nie było, fakt. Ale wreszcie zaczynam. Do kilku minut pojawi się prolog. Dziękuję za motywację szczególnie jednej osobie, która męczyła mnie o tego bloga od jakichś 6 miesięcy ;)

Miłego czytania!